WIADOMOŚCI FINANSOWE
Portfele będą się psuć. Ale banki dadzą radę
Pandemia nie wywołała zjawiska credit crunch, niebezpiecznego dla gospodarki ograniczenia dostępności kredytów w bankach – wynika z dokumentu opublikowanego w minionym tygodniu przez Narodowy Bank Polski. Tego wiosną NBP obawiał się najbardziej. Sprzedaż większości kategorii kredytów spadła, ale nie dlatego, że banki gwałtownie zakręciły kurek z pieniędzmi. W dużym stopniu wynikało to ze spadku popytu.
Według NBP to, że roczna dynamika wartości kredytów dla firm od lata jest ujemna, wynika m.in. z tego, że przedsiębiorcy zostali zasileni w gotówkę z tarczy antykryzysowej i finansowej. Zmniejszyło to ich zapotrzebowanie na finansowanie z banków. Na koniec października łączna wartość kredytów firm była niższa o 3,3 proc. Pośrednim dowodem na to, że przedsiębiorcy nie potrzebują pożyczać pieniędzy od banków, jest relacja wielkości ich depozytów i kredytów. Od czerwca mają w sumie więcej środków zgromadzonych na rachunkach, niż wynoszą ich zobowiązania wobec banków. W październiku ta różnica sięgnęła już 72 mld zł.
– To, że w systemie bankowym jest więcej depozytów firm niż kredytów, jest bez precedensu. Biorąc pod uwagę, że szykuje się kolejna transza pomocy państwa dla firm, ta sytuacja pewnie szybko się nie zmieni. Na pewno firmy nie potrzebują teraz środków obrotowych, poza tym też nie inwestują – mówi Marcin Czaplicki, ekonomista PKO BP.
Ponadto banki też nie kwapią się do zwiększania akcji kredytowej dla firm, bo straty, jakie poniosły na tym portfelu na koniec pierwszego półrocza, były najwyższe w ostatniej dekadzie. Odpisy wyniosły 2,4 mld zł. Większe były tylko na kredytach konsumpcyjnych. NBP zwraca uwagę, że wynik mógł być znacznie gorszy, ale akurat branże, w które pandemia uderzyła najmocniej – jak hotelarstwo czy gastronomia – to niewielka część firmowych kredytobiorców. W sumie przedsiębiorcy zajmujący się usługami, które najbardziej ucierpiały, to zaledwie 4,1 proc. portfela kredytowego. Dodatkowym czynnikiem, który osłabił szok, było wprowadzenie moratoriów na spłaty kredytów. Zostało nimi objętych 12,3 proc. kredytów dla przedsiębiorstw, formalnie nadal były to kredyty obsługiwane, a nie stracone.
– Z zestawień, jakie robił Europejski Bank Centralny, wynikało, że tylko we Włoszech moratoria objęły większy odsetek kredytów dla przedsiębiorstw niż w Polsce. Po tym widać, jak bardzo mogły stabilizować sytuację – ocenia Marcin Czaplicki. I zwraca uwagę na jeszcze jedno zestawienie z raportu: to wzrost odsetka kredytów w drugiej fazie w portfelu przedsiębiorstw. To takie pożyczki, które są spłacane, ale ich ryzyko znacząco wzrosło w porównaniu z momentem udzielenia. Jest ich obecnie 13 proc., w marcu – czyli krótko przed pandemią – było to nieco ponad 8 proc. To źle wróży wynikom banków, gdyby portfel kredytów miał się jeszcze psuć. A tu NBP rysuje raczej pesymistyczny obraz. W tzw. scenariuszu referencyjnym dla gospodarki, w którym w tym roku mamy spadek PKB o 3,5 proc., a w przyszłym wzrost o 3,1 proc. (podobne są oczekiwania większości ekonomistów), „należy spodziewać się pogorszenia jakości portfeli kredytowych banków oraz dalszego znacznego wzrostu odpisów na oczekiwane straty kredytowe”.
„Proces tworzenia tych odpisów będzie rozłożony w czasie, ale większość strat powinna zostać rozpoznana do końca 2021 r. Przy przyjętych założeniach, w latach 2020–2021 średnioroczne koszty odpisów na ryzyko kredytowe wzrosłyby ponad dwukrotnie w porównaniu z 2019 r. Straty kredytowe na poszczególnych portfelach byłyby wyższe niż w okresie globalnego kryzysu finansowego w latach 2008–2010 (z wyjątkiem kredytów konsumpcyjnych)” – stwierdzają analitycy banku centralnego w raporcie.
NBP uspokaja jednak, że banki powinny sobie z tym poradzić. W odpowiedzi na wybuch pandemicznego kryzysu dokonano zmian w regulacjach. W marcu zniesiono np. wymóg utrzymywania tzw. bufora ryzyka systemowego, co uwolniło ok. 29,5 mld zł w skali całego sektora. Do tego dochodzą zyski z 2019 r., które nie zostały wypłacone w formie dywidend, tylko dodatkowo wzmacniały bankowe kapitały. Jeśli scenariusz gospodarczy będzie taki, jak zakłada NBP w swoich projekcjach, a banki nadal będą przeznaczały zyski na zwiększanie kapitałów, to na koniec 2022 r. ich fundusze własne powinny być o 14,3 mld zł większe niż obecnie.
Marcin Czaplicki mówi, że nikt nie ma wątpliwości, że sektor bankowy jest bezpieczny. Ale przed nami dylematy, które trzeba będzie prędzej czy później rozwikłać. Jak ten dotyczący bufora na ryzyko: gdybyśmy znów musieli przeciwdziałać jakiejś recesji, to trzeba będzie mieć z czego schodzić. A to oznacza, że wcześniej bufor znów trzeba będzie zwiększyć. – Ale równocześnie przy niskiej rentowności odbudowa kapitałów będzie utrudniona. W efekcie po podniesieniu bufora polityka kredytowa banków musiałaby zostać zacieśniona, czego też wszyscy chcą uniknąć – zwraca uwagę ekonomista.
Source link